DKW Auto Union Forum

- Ogólnopolskie Forum Motocykli DKW Auto Union -


#1 2010-12-20 19:46:28

Ozzy

Administrator

Skąd: Jarosław/Szczecin
Zarejestrowany: 2010-01-15
Posty: 10698
Punktów :   
Pojazd: DKW NZ 350-1, Iż 49K
Tel. Kom.: 726 44 99 09
WWW

I TRAMP DKW 2001

I  TRAMP  MOTOCYKLI   DKW

CZYLI

Z   PUNKTU  WIDZENIA   TYLNEGO   SIEDZENIA



          Pomysł tej wyprawy narodził się wraz z początkiem lata 2001 i był bardzo prosty - pojeździć starymi DKW-kami, ale nie tylko do knajpy na piwo, lecz by zobaczyć, przy okazji, kawałek Polski i to tej „daleko od szosy”.
          Do tego, że w grupie bezpieczniej i przyjemniej, nie trzeba było nikogo przekonywać. Moje obawy, wzbudzał jednak pomysł turystycznego użytkowania zabytkowych pojazdów, zarówno ich kondycji, jak i kondycji tych, którzy je mieli dosiadać. Tym bardziej, że jeździć mieliśmy również drogami, które na najdokładniejszych mapach oznaczone są  wąską, czarną kreską.
          Trzy DKW-ki, zacne staruszki, które brały udział w wędrówce,  miały razem 185 lat, a były to: DKW  SB 500, DKW NZ 350, DKW NZ 500. Pierwszej dosiadał Tomek, drugą jechał Andrzej z Agnieszką, na trzeciej zaś pomykał mój Mirosławek i ja. Oprócz tego całą podróż towarzyszył nam czterokołowy pojazd w średnim wieku - VW-gen Garbus z 1973 roku, który wiózł nowożeńców - Jarka i Anię oraz nasze bagaże.
          Głównym pomysłodawcą i organizatorem wyjazdu, który ochrzciliśmy mianem TRAMP, był Tomek. On wykonał całą czarną robotę: zaplanował trasę i miejsca, które warto zobaczyć, wydrukował marszrutę na każdy dzień, a także zamówił noclegi oraz posiłki w gospodarstwach agroturystycznych.
          Mirek przygotował dla wszystkich okolicznościowe koszulki, naklejki i zorganizował zwiedzanie browaru, a ja załatwiłam pogodę u „wyższej instancji”.
          Krótkie spotkanie organizacyjne pozwoliło dograć ostatnie szczegóły, a potem już tylko pakowanie i „z duszą na ramieniu” ruszyliśmy w Polskę zalaną letnimi powodziami.
http://www.mirab.com.pl/relacja/index_pliki/image004.jpg 28 lipca zebraliśmy się na stacji benzynowej przy zjeździe do Czerska. Świeciło słońce, było ciepło, więc w optymistycznych nastrojach, punktualnie o 10-ej wyruszyliśmy w drogę.
          Pierwszym przystankiem była Warka i zwiedzanie browaru, który zrobił na wszystkich ogromne wrażenie. Dzięki uprzejmości kilku osób zobaczyliśmy, jak produkuje się piwo od początku do końca. Oprowadzający nas kierownik produkcji, od czterdziestu lat pracujący w browarnictwie, był kopalnią wiedzy na ten temat i cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania. Wychodząc z browaru weszliśmy jeszcze na wagę i okazało się, że razem ważymy 471kg. Oczywiście bez motocykli. Chcąc kontynuować podróż, mogliśmy jedynie „liznąć” świeżutkiego napoju z pianką, ale wizytę w Warce wspominaliśmy niemal codziennie, bowiem upominki, które dostaliśmy krzepiły nas przez wiele dni.
          Stamtąd przez Białobrzegi dojechaliśmy do Radomia, gdzie zrobiliśmy sobie krótki popas, a potem jazda w kierunku Gór Świętokrzyskich. Po drodze, w Wąchocku, zainteresowało nas Opactwo Cystersów. Krótki spacer, kilka zdjęć i w drogę, przez Starachowice na Św. Krzyż. Mirek i ja wchodziliśmy już kiedyś na sam szczyt, toteż chętnie zostaliśmy na dole, by odpocząć i rzucić okiem na nasz ruchomy majątek, a reszta grupy dzielnie wdrapała się na górę.
          Po Św. Krzyżu, w planie tego dnia mieliśmy już tylko nocleg w Wojnowicach, w gminie Iwaniska. Dojechaliśmy tam bez większych problemów, jeśli nie liczyć kilku psów chcących popełnić samobójstwo pod kołami naszych DKW-ek. Na miejscu czekali na nas mili gospodarze, czyste pokoje i prysznic oraz smaczna kolacja. Była też obszerna stodoła dla pojazdów. Wszystko to bardzo nas ucieszyło, gdyż Wojnowice miały być naszą „bazą wypadową” przez cztery dni.
          Noc wydawała nam się bardzo krótka, kiedy w niedzielę rano zostaliśmy obudzeni kwikiem przeszło osiemdziesięciu ryjków, gulgotaniem indyków i kwakaniem kaczek. No cóż, byliśmy przecież na wsi, a i tak nie mieliśmy czasu na wylegiwanie się, bo czekały na nas „polskie drogi”.
          Zjedliśmy smaczne śniadanko, wyczyściliśmy motocykle i „wio koniki”. Słoneczko znów świeciło, trasa była prosta, więc śmiało pomykaliśmy w kierunku Jeleniowskiego Parku Krajobrazowego.
          Kiedy już wjechaliśmy na jego teren, droga zaczęła piąć się pod górę i stopniowo przechodzić w kamienisty, przysypany ziemią szlak, a potem ziemi było coraz mniej, kamienie wystawały coraz bardziej, aż wreszcie zaczęło to przypominać podejście na Św. Krzyż. Tyle tylko, że tam nie wjeżdżaliśmy motocyklami. O tym, by pojechać bokiem nie było mowy, bo po obu stronach drogi rozciągał się gęsty, podmokły las. Kiedy zaś, zobaczyliśmy płynące w poprzek trasy strumyki, trzeba było zastanowić się co dalej, ponieważ do szczytu wzniesienia pozostało jeszcze ze 350 metrów. Decyzja była szybka: bez pasażerek DKW-ki wjadą. Ale co z Garbusem? Czy da radę, czy za szczytem wzgórza nie jest jeszcze gorzej? Aby to sprawdzić na górę pojechał Andrzej i z ulgą stwierdził, że za wzniesieniem jest już lepiej. Teraz z kolei Jarek mówi, że Garbus wjedzie. No to, w drogę! Agnieszka i ja na piechotę, reszta na kołach. Dla naszych kierowców było to niezapomniane przeżycie, a pojazdy spisały się świetnie. Jedynie zapach palonego sprzęgła w VW-genie wskazywał, iż podjazd nie był wcale łatwy.
http://www.mirab.com.pl/relacja/index_pliki/image006.jpg
          Reszta terenowej trasy przez okolicę Jeleniowa była już znacznie lepsza, choć przejechanie jej na tylnym siedzeniu można by nazwać męską przygodą, gdyby nie to, że ja na nim si-ee-dzia-a-łam.
          Dalszy odcinek, w kierunku Św. Katarzyny, był już normalny, bez przygód. Kilkunastominutowy  postój przy klasztorze Sióstr Bernadetek i znów jedziemy, tym razem do Kielc.
          W Kielcach zatrzymaliśmy się na dłużej. Miasto wszystkim nam bardzo się podobało. Dużo zieleni, czysto, pięknie odnowione stare budynki i mili ludzie. Zupełnie inaczej niż w piosenkach Liroy`a. Przy wyjeździe z miasta zatrzymaliśmy się jeszcze przy Kadzielni, czyli wielkiej dziurze w ziemi, która została po kamieniołomie, a potem już prosto do jaskini Raj.
http://www.mirab.com.pl/relacja/index_pliki/image008.jpg W jaskini wcale nie było tak „rajsko”, bo raczej zimno - 9st, ciemno i wilgotno. Woda kapała na głowę, kałuże były pod nogami, ale było też pięknie, tajemniczo i trochę groźnie. Ciekawie podświetlone stalaktyty i stalagmity na wszystkich robiły wrażenie, żałowaliśmy tylko, że nie wolno było robić zdjęć.
http://www.mirab.com.pl/relacja/index_pliki/image010.jpg Następny etap to Chęciny. Andrzej i Agnieszka zostali na dole, by poprawić gaźnik w swojej 350-tce, a reszta wspięła się na wzgórze z ruinami zamku. Po 104-ech metalowych stopniach weszliśmy także na wieżę, z której rozciągała się, zapierająca dech w piersiach, panorama całej okolicy. Gdzieś daleko widać było ciemne chmury i zastanawialiśmy się, czy ich nie spotkamy.
          Pora wracać już do Wojnowic. Trasę mieliśmy dobrze zaplanowaną, ale coś nas tknęło, żeby dowiedzieć się, czy jest przejezdna. Przeczucie nas nie zawiodło - odcinek do Morawicy, którym mieliśmy jechać był zamknięty z powodu powodzi i wskazano nam objazd.
No cóż, trudno, nadłożymy kilka kilometrów. Jak się wkrótce okazało, nie było to takie proste. Zaczęliśmy bowiem przejeżdżać przez mosty, które niemal muskała od dołu woda, potem drogami, przez które przelewała się na 20-a cm. rzeka, a w końcu stanęliśmy przed zakazem wjazdu. Dalej tędy nie pojedziemy.
          Na siódmą umówiliśmy się z naszą gospodynią na kolację, dochodziła właśnie siódma, a my mieliśmy do Wojnowic jeszcze kawał drogi i nie bardzo wiedzieliśmy, którędy jechać dalej. Po krótkiej naradzie zapadła decyzja - dość już eksperymentów, jedziemy do głównej szosy i nią wracamy.
          Jakby naszych kłopotów było mało, cały czas mieliśmy przed sobą te czarne chmurzyska i w końcu stało się  -  pada. Najpierw tylko trochę, chwilami więcej, każdy ma nadzieją, że nie będzie lało. Szkoda nam było czasu na zakładanie ubrań przeciwdeszczowych, zresztą Tomek i tak, akurat tego dnia, zapomniał swojego kombinezonu. Teraz jednak leje i dłużej już tak jechać nie można, a schować się nie ma gdzie. Stajemy, żeby się ubrać, choć każdy jest już nieźle mokry. Agnieszka decyduje się wsiąść do Garbusa, a Andrzej zakłada jej kask z szybą, bo przez gogle nic już nie widział. Ja wyjmuję ubrania z sakwy i czuję cieknący po plecach deszcz - no tak, mam w kurtce otwarte wywietrzniki, przez które naleciało mi wody. Oddaję więc Tomkowi moją pelerynę i też idę do VW-gena. Ciemno, leje, wieje, niebo przecinają błyskawice, a my w tym wszystkim. Całe szczęście, że Jarek prowadzi, bo dużo łatwiej jechać za pilotującym samochodem w takich warunkach. W pewnym momencie - uwaga! Na drodze leży duża gałąź! Naprawdę trzeba uważać. Wtedy chyba wszyscy modliliśmy się o bezpieczny powrót. Na szczęście, po kilkunastu minutach deszcz jest słabszy, a im jesteśmy bliżej Wojnowic, tym droga bardziej sucha. Tylko Mirkowi jeszcze zaczyna szwankować przednie światło.
          Wreszcie, z dwugodzinnym poślizgiem, dojechaliśmy na miejsce i wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, że dobrze się to skończyło. Gorąca kolacja, smakowała nam po takich przeżyciach wybornie.
          Następnego dnia rano, w poniedziałek, znów mamy piękną pogodę. Jarek podciąga sprzęgło w Garbusie, bo jednak trochę zużyło się na pamiętnym podjeździe. Sprawdzamy stan naszych ubrań po atrakcjach poprzedniego wieczoru: Andrzej i Mirek mają jeszcze mokre buty, więc decydują się jechać na sportowo - w adidasach. Oryginalnie wygląda to w zestawieniu ze starymi DKW-kami, toteż Mirek przypina buty do bagażnika, żeby wyschły po drodze. To również był ciekawy obrazek.
          Przed wyjazdem jeszcze czyszczenie motocykli, Mirek poprawia przełącznik świateł i w drogę. Najpierw jedziemy do Opatowa. Miasto jest rzeczywiście bardzo ciekawe. Podobał nam się kościół z freskami sławiącymi polskie rycerstwo oraz starymi, rzeźbionymi ławkami. Oglądanie podziemi pod starówką zostawiamy sobie na następny dzień i pomykamy do Ćmielowa. Niestety na darmo, bo zwiedzania zakładów porcelany nie udało się załatwić.
          Teraz do Podgrodzia nad rzeką Kamienną. Widać tu jeszcze ślady powodzi, wiele zalanych sadów i ogrodów. Wdrapujemy się na wzgórze z resztkami murów zamkowych i robimy sobie tam dłuższy,  kanapkowy popas.
          Następnym etapem jest Klimontów, ale po drodze okazuje się, iż Andrzej ma duże problemy z tylnym hamulcem. Musimy zatrzymać się i z godzinę trwa naprawa, żeby, w miarę bezpiecznie, mógł jechać dalej. Jeszcze na dodatek, Jarek źle się czuje. Decydujemy się więc, na skrócenie trasy tego dnia. Do Klimontowa jeszcze pojedziemy, bo mamy już blisko. I rzeczywiście, warto było zobaczyć piękną kolegiatę z owalnymi nawami i wspaniałym, wysokim sklepieniem.
          Kolejny odcinek również jest ciekawy, bowiem przejeżdżamy głębokim wąwozem lessowym w pobliżu Konar. Jego urok jest tak wielki, że musimy zatrzymać się i pstryknąć kilka zdjęć.
          Jadąc dalej widzimy, że i tu powódź zebrała swoje żniwo. Na drodze, co kilkanaście metrów, leżą naniesione przez wodę łachy piachu. Pola ze zbożem są szare i wyglądają, jakby je ktoś przyprasował ogromnym żelazkiem. Uświadamiam sobie, iż przedtem były to piękne, falujące na wietrze, złote łany, i robi mi się smutno.
          W pewnym momencie przed nami zakaz wjazdu, czyżbyśmy i dzisiaj musieli szukać objazdu? Akurat „miejscowy” jedzie na rowerze, pytamy więc, czy dalej da się przejechać? Dowiadujemy się, że woda zniosła pół mostu, ale wszyscy po nim jeżdżą, bo kto by dwadzieścia kilometrów nadkładał. No dobrze, spróbujemy i my. Rzeczywiście most wygląda, jak ugryziony, motocykle przejeżdżają bez problemu, Garbus na styk, ale też się mieści. Wierzyć nam się nie chce, że ta rzeczka pod mostem spowodowała takie spustoszenia.
          Jedziemy bocznymi drogami. Taka trasa jest spokojna, bo mały tu ruch, ciekawa, bo z bliska widzimy ludzi i ich domy. Na ogół wzbudzamy sensację, często słyszymy - „Harleje jadą!” Ale bywa też niebezpiecznie ze względu na ...wiejskie psy. Są one oczywiście różne, ale najwięcej jest takich o posturze skarlałego jamnika. A wszystkie uwielbiają leżeć na drodze i rzucać się na nas. W jednym z takich spotkań pies wybiegł do Andrzeja, a w sekundę potem był niemalże pod kołami jadącego za Andrzejem Mirka. Tylko jego dobry refleks sprawił, że pies odbił się od wystawionej przez Mirosława nogi, nie wpadając pod motocykl. Tym samym ocalone zostało psie życie, a może i nasze.
          Wreszcie dojeżdżamy do Wojnowic, gdzie znów czeka na nas smaczne jedzonko. Po kolacji nasi panowie zabierają się do pracy, bo tylny hamulec w pojeździe Andrzeja trzeba zrobić porządnie, tak by nie sprawiał już więcej kłopotów. Kończą około drugiej w nocy. 
          Wtorek, czwarty dzień naszej włóczęgi, miał być dniem w większości przeznaczonym na pieszą wycieczkę, ale mamy zaległości z poprzedniego dnia i zmieniamy program. Najpierw jedziemy zobaczyć  kopalnię dolomitu.
          Droga jest straszna, dziury i garby, trudno nawet powiedzieć, że siedzę. Kiedy dojeżdżamy już na miejsce, Andrzej nagle zatrzymuje się, coś mu się dzieje z motocyklem. Po prostu, kiedy w nocy reperował 350-tkę zapomniał dokręcić tylne koło i teraz na dziurach przesunęło się ono do przodu. Usterka nie jest poważna i po kilku minutach wszystko jest O.K.
          A kopalnia? No cóż, baraki, szara hałda i wielka dziura w ziemi zalana brudną wodą, a w wodzie zatopiona do 2/3 koparka. Cisza i spokój, widać, że ciężarówka próbowała wyciągnąć koparkę, a teraz pracuje pompa mająca osuszyć ogromną kałużę. W tym tempie, może uda się to za tydzień. Przechodzący robotnik proponuje nam kąpiel w wyrobisku, ale nie mamy chęci pluskać się z koparką.
          Wracamy na znacznie lepszą drogę do Opatowa, a na miejscu idziemy zwiedzać wydrążone w lessie podziemia, które ciągną się pod dzielnicą staromiejską, aż na czterech kondygnacjach. Z zainteresowaniem słuchamy opowieści przewodniczki i podziwiamy te fantastyczne konstrukcje.
http://www.mirab.com.pl/relacja/index_pliki/image012.jpg Następny punkt programu na wtorek to Kurozwęki. Trafiamy tam bez problemów, a na miejscu spotykamy sympatycznych ludzi. Motocykle zostawiamy tam, gdzie nam wygodnie i zwiedzamy pałac należący do rodziny Popielów. Szkoda tylko, że jest on jeszcze w remoncie, ale to co widzimy zachęca, by za jakieś 10 lat przyjechać tu znowu. Idziemy jeszcze zobaczyć stado bizonów pasące się na wielkim, ogrodzonym terenie za pałacem, a potem „kanapkujemy” w cieniu drzew, koło wspaniałego, starego platana.
          Po odpoczynku ruszamy dalej - do Ujazdu. Znów jedziemy przez małe wsie i znów, ze względu na powódź musimy szukać objazdu. Sytuacja zaczyna robić się nerwowa, kiedy objazd wydłuża się, a w zbiornikach pojazdów robi się coraz bardziej sucho. Jedynie DKW-ka Mirka, najbardziej ekonomiczna, ma jeszcze trochę „picia”. W końcu i Jarek zaczyna twierdzić, że jego Garbus jedzie już chyba tylko siłą woli, a do stacji benzynowej jeszcze kawał drogi. Każde większe wzniesienie to pytanie - czy zdołamy wjechać pod górę? I wreszcie - hura! Jest stacja benzynowa! Chyba rzadko tak się ludzie cieszą, jak my wtedy na jej widok. Odcinek ten nazwaliśmy „jazdą na oparach”. Dobrze, że było gorąco, bo oparów chyba dzięki temu zrobiło się  więcej.
http://www.mirab.com.pl/relacja/index_pliki/image014.jpg Teraz już bez problemów dojeżdżamy do zamku Krzyżtopór. Na wszystkich robi on ogromne wrażenie. Chodzimy wewnątrz rozległych ruin, i chodzimy, i zadziwia nas rozmach tej budowli, wizja architekta oraz widoczny jeszcze kunszt budowniczych. W latach świetności, musiała to być prawdziwie magnacka siedziba.
          Robi się późno, czas wracać do Wojnowic, tym bardziej, że to nasz ostatni wieczór w tym miejscu. Po kolacji mamy jeszcze kiełbaski z grilla, a do nich „sałatkę” z Warki. Długo siedzimy w altanie, wspominamy ciekawe przygody i rozmawiamy z gospodarzami. W końcu, czas spać, bo następnego dnia czeka nas długa trasa, mamy opuścić Góry Świętokrzyskie i dojechać, aż na Roztocze.
          W środę dzień jest pochmurny, co nie jest takie złe, ponieważ ostatnio słoneczka mieliśmy, aż nadto. Pierwszy przystanek to Sandomierz. Starówka jest rzeczywiście wspaniała, czysta, pięknie odnowiona. Podobała nam się katedra z barokowym wystrojem, a widok ze skarpy na Wisłę, po prostu zachwyca.
          Z Sandomierza tylko mała przejażdżka i jesteśmy w Baranowie Sandomierskim.
http://www.mirab.com.pl/relacja/index_pliki/image016.jpg Mamy szczęście, ponieważ jeszcze poprzedniego dnia nie wpuszczano turystów, ze względu na podtopienie całego terenu przez powódź. Dzięki uprzejmości panów z portierni zostawiamy motocykle w bezpiecznym miejscu i spokojnie zwiedzamy zamek. Nie na darmo nazywany jest on „małym Wawelem”. Szczególny urok ma arkadowy dziedziniec z dwoma kondygnacjami krużganków i widok na ogród. Jeszcze krótki posiłek i możemy jechać dalej, w kierunku na Stalową Wolę, Nisko i Biłgoraj.
          Niebo zasnuwają ciemne chmury i kiedy tylko zaczyna kropić, nauczeni już doświadczeniem z przed kilku dni, zaraz zatrzymujemy się i wyciągamy ubrania przeciwdeszczowe. Pośmieliśmy się trochę z Tomka, bo wyglądał w swoim kombinezonie niemal, jak Arnold S. i w drogę. Ale chmury chyba się nas, tak ubranych, wystraszyły, bo po kilku minutach lekkiego deszczyku, przestało padać, a po kilku następnych wyjrzało słońce i zrobiło się gorąco. No cóż, teraz z kolei trzeba się rozebrać. Było to akurat między jednym lasem a drugim, w małej wsi, toteż mieliśmy niezłą widownię przy płotach.
          Dojechaliśmy do Biłgoraju - musieliśmy odpocząć i coś zjeść, gdyż długa jazda przez las zaostrzyła nam apetyty, a Andrzej chciał sprawdzić dlaczego zostało mu w ręku lusterko, kiedy poprawiał jego ustawienie.
          Wszyscy myśleliśmy, że Biłgoraj to spokojne miejsce, ale zmieniliśmy zdanie widząc grupę młodzieży hałaśliwie objeżdżającą miasto luksusowymi samochodami i „przecinakami”, która obrzucała nas i nasze DKW-ki niezbyt ciepłymi spojrzeniami. Zanim dokładniej się nami zainteresowano ruszyliśmy w dalszą podróż. Teraz już kierunek - Krasnobród.
http://www.mirab.com.pl/relacja/index_pliki/image018.jpg Trasa była bardzo przyjemna, bo znowu tylko las, od czasu do czasu kilka domów. Natomiast jakość nawierzchni pozostawiała sporo do życzenia. Całe szczęście, wieczorem ruch był tak mały, iż mogliśmy spokojnie wybierać sobie mniej dziurawą stronę szosy. Oznaczenie dróg również dostarczało nam wielu radości. Kilka razy byliśmy w sytuacji, gdy szosa rozwidlała się na prawo i na lewo, a drogowskazu nie było żadnego. Nic więc dziwnego, że ilość przejechanych kilometrów była znacznie większa od zaplanowanych.
          Zgodnie z umową, około 19-stej zameldowaliśmy się w Krasnobrodzie. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że jest to typowe letnisko z plażą i niewielkim zalewem pośrodku. A jak lato i woda, to i tłumy ludzi, szczególnie młodzieży raczej mniej niż więcej pełnoletniej, sezonowe bary pod namiotami, karuzela i Britney Spears „niosąca się” po wodzie.
          Nasza nowa kwatera, niestety, nie była taka, jak nam obiecywano. Zamiast trzech pokoi - dwa, w standardzie z lat siedemdziesiątych. Oprócz nas do łazienki jeszcze drugie tyle ludzi, a obiadokolacja z mikrofalówki. No cóż, nie wszędzie jest, jak w Wojnowicach, ale dwie noce jakoś wytrzymamy. Dobrze, iż jest stodoła, do której możemy wstawić motocykle, a nasz gospodarz, starszy pan, chętnie rozmawia nie tylko ze swoim psem Szarikiem, ale i z  „najezdnymi”, czyli z nami.
          Było już ciemno, kiedy wybraliśmy się jeszcze na spacer wokół zalewu, a potem już tylko spać, bo wszyscy byliśmy bardzo zmęczeni.
          Czwartek był szóstym dniem naszego TRAMPA, trochę luźniejszym, niż poprzedni. Główną atrakcją tego dnia miał być Zamość, toteż chcieliśmy mieć sporo czasu na jego zwiedzanie i nie martwić się o ruchomy majątek. Pytaliśmy więc o strzeżone parkingi niedaleko starówki. Okazało się, że w większości są one, owszem płatne, ale niestrzeżone. Wreszcie skierowano nas w rzeczywiście dobre miejsce, ogrodzone, z dala od ulicy, gdzie mogliśmy spokojnie rozstać się na kilka godzin z  pojazdami.
          Spacerkiem przez park przeszliśmy na starówkę, o której tyle słyszeliśmy i nie zawiedliśmy się. Rynek Wielki wygląda bardzo ładnie, a kamieniczki z podcieniami zachęcają do spacerów nawet w upalny dzień. Ratusz, ze wspaniałymi schodami był świetnym miejscem do robienia zdjęć oraz podziwiania Rynku. Piękna i warta zobaczenia jest również katedra ze starą kryptą grobową Zamojskich. Ania i Jarek wdrapali się nawet na kościelną dzwonnicę, by popatrzeć na miasto z góry.
          Zwiedzając Zamość Andrzej kupił, za całe sześć złotych, nowe lusterko do swojego motocykla. Po paru minutach Mirek przekonał go, iż z dwoma jeździ się bezpieczniej niż z jednym, więc Andrzej poszedł do sklepu jeszcze raz. Kiedy wrócił okazało się, że to drugie lusterko jest mniejsze od pierwszego, toteż poszedł po raz trzeci, by je wymienić. Więcej „razów” nie było, ale sprzedawca miał chyba nadzieję, że klient jeszcze wróci - po następne lusterko, oczywiście.
          Drogę powrotną do Krasnobrodu mieliśmy urozmaiconą, bo jechaliśmy przez Szczebrzeszyn i Zwierzyniec. A za Zwierzyńcem, w lesie, nad jeziorem zrobiliśmy sobie mały piknik. Choć trasa tego dnia nie była długa, to wszyscy byliśmy zmęczeni spacerem po gorącym mieście i chętnie odpoczywaliśmy w cieniu. Zaciekawiony motocyklami, podszedł do nas człowiek, jak się okazało - Francuz o typowo polskim nazwisku. Wraz z rodziną i przyjaciółmi zwiedzał kraj ojca, a że sam ma kilka motocykli, więc nasze pojazdy bardzo go zaciekawiły. Tym bardziej, iż spotykał u nas tylko nowoczesne jednoślady, a jego marzeniem jest mieć choć jeden motocykl spośród produkowanych kiedyś w Polsce. Ciepłe pożegnanie stało się niemalże gorące, gdy dostaliśmy zaproszenie do odwiedzenia go na południu Francji.
          Następnego dnia, w piątek, znów pakowanie wszystkich bagaży do samochodu Jarka i w drogę. Najpierw, tylko kawałeczek od Krasnobrodu, do pięknego, drewnianego młyna wodnego. Wpadł nam w oko już wcześniej i zrobiliśmy sobie przy nim sesję zdjęciową. Żałowaliśmy, że akurat był nieczynny i do środka można było zajrzeć jedynie przez okna.
http://www.mirab.com.pl/relacja/..%5C..%5C..%5C..%5C1%5Crelacja%5Ctramp1relacja_pliki%5Cguciow.JPG Potem znów kilka kilometrów i zwiedzanie starej, wiejskiej zagrody w Guciowie. W chacie, oprócz zabytkowych mebli, mieściła się ciekawa wystawa okolicznych minerałów oraz skamielin. W całym obejściu zaś, było wiele autentycznych przedmiotów codziennego użytku spotykanych dawniej na wsi. Podobało nam się również to, że wszystkiego można było dotknąć i wypróbować, nawet instrumentów muzycznych i „sławojki”, która jako jedyna miała współczesne wyposażenie.
          Teraz czekała nas dłuższa trasa, ponieważ jechaliśmy aż do Lublina i to oczywiście bocznymi drogami. Była jednak okazja, by przekonać się, iż boczne nie muszą zawsze znaczyć wąskie i marnej jakości. Otóż jadąc w kierunku Szczebrzeszyna, z innej niż poprzednio strony, mieliśmy przed sobą zwykłą drogę do jakiej już przywykliśmy. Było sporo zakrętów i długi podjazd na wzniesienie, gdy za kolejnym zakrętem - niesamowity widok: szeroka, kilku pasmowa trasa o równej, jak stół nawierzchni, świetnie wyprofilowanych zakrętach i eleganckich poboczach. Ta „superszosa”, na przestrzeni kilku kilometrów, wiła się serpentynami przez szczyty wzgórz i sprowadziła nas na dół do drogi „normalnej” jakości. Kiedy skończył się ten odcinek wszyscy mieliśmy ochotę wrócić tam i przejechać nim się raz jeszcze.
          Poznawanie Lublina zaczęliśmy od szukania strzeżonego parkingu. Pomogli nam w tym policjanci, którzy pokierowali nas w miejsce, jakiego było nam trzeba. Na zwiedzanie miasta mieliśmy sporo czasu, ale i tak za mało, by dokładniej mu się przyjrzeć. Podobał nam się śródmiejski deptak z licznymi, kawiarnianymi ogródkami i katedra.  Ciekawa jest starówka, choć szkoda, że jeszcze tak wiele jest tam czekających na odnowienie budynków. Natomiast trochę zbladły nam uśmiechy, gdy policjant ostrzegł Jarka, że niesiony na ramieniu aparat fotograficzny bywa tu łatwym łupem dla złodziei. Cóż, samo życie.
          Wyjeżdżając z Lublina często pytaliśmy o drogę i dzięki temu szybko, bez problemów i błądzenia po rozległym mieście udało nam się wjechać na trasę w kierunku Nałęczowa. Było już późne popołudnie, więc czas najwyższy, by znaleźć nasz ostatni nocleg. Okazało się, że droga była całkiem dobra, do Wojciechowa też łatwo trafiliśmy. Najtrudniej było znaleźć dom, w którym mieliśmy zarezerwowane pokoje. Zupełnie sprzeczne informacje napotkanych osób dały nam możliwość kilkukrotnego przejechania się po tej, wyjątkowo czystej i zadbanej, miejscowości. Były już nawet podejrzenia, że numer, którego nie możemy znaleźć jest na, mijanym kilka razy, cmentarzu. W końcu jednak - znaleźliśmy.
          Chyba w nagrodę za trud szukania zastaliśmy na miejscu super warunki: czyste i świetnie umeblowane pokoje, wspaniałą łazienkę i ekstra kolację. Kwiaty wokół domu, garaż dla motocykli - czy można chcieć czegoś  więcej? Można. PIWA. Skończyła się „sałatka” z Warki, a ponieważ był to nasz ostatni wspólny wieczór, więc po kolacji postanowiliśmy jakoś go uczcić. Trochę obawialiśmy się, jak w pobliskiej knajpce potraktują nas miejscowi bywalcy, ale gospodyni uspakajała, że jeszcze nigdy się w niej nic złego nie zdarzyło. I rzeczywiście było tam miło, a i miejsce okazało się ciekawe, bo knajpka mieściła się w dawnej wieży ariańskiej.
          Po świetnie przespanej nocy, czekało na nas  „królewskie” śniadanie. Naprawdę żałowaliśmy, że nie możemy tu zostać dłużej, ale przed nami było jeszcze sporo kilometrów i musieliśmy w końcu wracać do domu.
          Pierwszym etapem tego dnia był, oddalony o kilka kilometrów, Nałęczów. Z bezpiecznym parkingiem nie było żadnego problemu, więc spokojnie wybraliśmy się na spacer po parku i do palmiarni. Ogromne, stare palmy zachwycały swoją urodą, a źródlana woda smakowała nam wyśmienicie w ten upalny dzień. Zrobiliśmy oczywiście kilka pamiątkowych zdjęć, zarówno wśród tropikalnej roślinności, jak i w otoczeniu  ogrodowych kwiatów.
http://www.mirab.com.pl/relacja/index_pliki/image022.jpg Następnym naszym celem był Kazimierz Dolny. Droga była malownicza, z pięknymi widokami i krótkim objazdem, znów ze względu na powódź. A samo miasto? Urocze, stare kamieniczki, zadbane domki przyczepione do stoków wzgórz, jarmark staroci, sklepiki z pamiątkami, restauracje i kawiarenki, i pełno ludzi, i strasznie gorąco. Pochodziliśmy po mieście, potem zwiedziliśmy Kazimierz Dolny - naleśnikiklasztor franciszkanów i nie mieliśmy już siły na nic więcej. Najlepszym pomysłem było iść na naleśniki, które polecał Andrzej. Siedzieliśmy więc w przyjemnym chłodnym wnętrzu, a przed nami stały ogromne, przepyszne naleśniki z różnymi dodatkami. Najtrudniej, z długiej listy propozycji, było wybrać Mirkowi, więc poprosił o niespodziankę. Okazała się ona tak sycąca, że przerosła jego możliwości.
          Najedzeni i wypoczęci mogliśmy jechać dalej, przez Puławy, a potem drogą wzdłuż prawego brzegu Wisły. Jeszcze tylko krótki postój w okolicy Maciejowic i na koniec Tomkowi psuje się „kopniak”. Dobrze, że metoda „na pych” jest skuteczna. Teraz już prosto, w kierunku Warszawy.
          Był sobotni wieczór, 4 sierpnia, ósmy dzień naszych peregrynacji.
I TRAMP DKW zakończył się na stacji benzynowej w Piotrowicach.
          Jaki był ten wyjazd? Na pewno bardzo udany, ciekawy i niecodzienny. Według licznika Mirka DKW-ki, przejechaliśmy ponad 1400km. Pojazdy spisały się bardzo dobrze, jeźdźcy wytrzymali trudy podróży, więc turystyczne wykorzystanie sędziwych jednośladów jest możliwe. Wszędzie spotykaliśmy miłych, życzliwych ludzi, często bardzo zainteresowanych starymi motocyklami i nasza wyprawą, Pogoda nam dopisała, humory również, więc dobrze nam się razem jeździło. Po tych ośmiu, wspólnie spędzonych, dniach mamy wiele wrażeń, a co najważniejsze - głównie dobrych.
          Wszyscy także mamy nadzieję, że jak nazwa wskazuje, był to dopiero - PIERWSZY TRAMP MOTOCYKLI  DKW.

Relacja ze strony http://www.mirab.com.pl/relacja/


http://www.dkw.pun.pl/_fora/dkw/gallery/2_1412712999.gif
Dwusuw kopci, dwusuw czadzi, dwusuw nigdy Cię nie zdradzi!!!

Offline

 
Patron medialny Forum Motocykli DKW Auto Union



Partner Forum Motocykli DKW Auto Union





Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.dkw.pun.pl